niedziela, 16 listopada 2014

15 listopada 1985 zaczęła akcja prześladowania osób homoseksualny w Polsce Lutowej


KPH: 15 listopada 1985 roku z polecenia ówczesnego Ministra Spraw Wewnętrznych gen. Kiszczaka rozpoczęła się Akcja Hiacynt, której celem było zbieranie informacji o gejach w Polsce. W wyniku obławy MO i SB poprzez aresztowania i nagonki stworzyły 11000 akt osobowych, tzw różowych teczek. Kartoteki do dzisiaj nie zostały zniszczone, są rozproszone w archiwach IPNu oraz komend policji.

Na zdjęciu Operacja 'Hiacynt' według tygodnika MSW 'W Służbie Narodu' nr 2/1986.

W ostatnich latach PRL władze bały się, że trwałości ustroju państwa zagrozić mogą nawet homoseksualiści. Profilaktycznie więc urządzono im mały stan wojenny.

Służba Bezpieczeństwa już pod koniec lat 50. tworzyła pierwsze rejestry homoseksualnych mężczyzn. W następnej dekadzie milicja objęła dyskretnym nadzorem miejsca spotkań gejów: parki, hotele, kawiarnie oraz szalety miejskie. I tak w Warszawie w okolicach kawiarni Na Trakcie, Alhambra i tzw. grzybka, czyli toalety na placu Trzech Krzyży, czaili się wywiadowcy, aby obserwować spotykających się tam homoseksualistów, oficjalnie podejrzanych o finansowanie męskich prostytutek. W rzeczywistości tak zdobywano informacje o seksualnych preferencjach obywateli, które ułatwiały bezpiece pozyskanie tajnego informatora lub mogły skompromitować kogoś niewygodnego dla reżimu.

Gdy sławny pisarz Jerzy Andrzejewski zaangażował się w działalność Komitetu Obrony Robotników, SB postanowiła poinformować obywateli, że jest on zakonspirowanym gejem. Pod koniec 1976 r. bezpieka rozesłała do wielu instytucji państwowych list ze sfałszowanym podpisem autora „Popiołu i diamentu”, żądający legalizacji małżeństw homoseksualnych. Po misternej operacji okazało się, że homoseksualizm Andrzejewskiego nie był dla kolegów po piórze żadną tajemnicą.

Polska Ludowa zachowała przepisy przedwojennego kodeksu karnego, traktującego gejów z niezwykłym jak na owe czasy liberalizmem. Mimo to nie czuli się oni w PRL zbyt dobrze.

„Społeczeństwo traktuje nas jak intruzów, ludzi chorych umysłowo” – żalił się inny gej. Bardzo wiele takich listów napłynęło do biura EEIP w Wiedniu, odkąd Andrzej Selerowicz zajął się wydawaniem i kolportażem na terenie Polski „Biuletynu” poświęconego problemom homoseksualistów.

Przed świtem 15 listopada 1985 r. milicja rozpoczęła z polecenia ministra spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka operację „Hiacynt”. Funkcjonariusze zjawiali się w mieszkaniach ludzi znajdujących się na listach bezpieki i wprost z pościeli, bez nakazu aresztowania, zabierali ich do komend. Następnie grupy operacyjne wyruszyły w teren, aby w miejscach spotkań homoseksualistów przygotować zasadzki i wyłapać tych o mało męskim wyglądzie.

Wedle oficjalnych dokumentów gen. Kiszczak nakazał Komendzie Głównej MO przeprowadzenie operacji „Hiacynt” dla „zaewidencjonowania osób uprawiających prostytucję homoseksualną”, a także w celu „profilaktycznym i zdrowotno-sanitarnym”. Później tłumaczono, że musiano zareagować wobec groźby epidemii AIDS. Jednak ani podczas akcji „Hiacynt”, ani w czasie kolejnych obław, kiedy ujęto łącznie ok. 11 tys. gejów, nie przeprowadzano wśród zatrzymanych testów krwi na obecność wirusa HIV, nie informowano ich o niebezpieczeństwie zarażenia, nie zainicjowano działań profilaktycznych. Milicjanci wypytywali homoseksualistów o kontakty z innymi mężczyznami, zwłaszcza przyjeżdżającymi z Zachodu. Zaś bezpieka groźbami i szantażem usiłowała pozyskać jak najwięcej konfidentów. Każdemu założono teczkę osobową. Całość na Newsweek.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz